Szukajcie Pana, wszyscy pokorni ziemi, którzy pełnicie Jego nakazy; szukajcie sprawiedliwości, szukajcie pokory, może się ukryjecie w dzień gniewu Pańskiego. (So 2,3;3,12-13)
Szukasz Pana Boga?
Pewnie tak. Ale szukałeś Go tam, gdzie najbardziej boli? Gdzie cierpisz? Niedomagasz? W jakichś swoich szczerych resztkach, tęsknotach. W tym, co już jakby się nie nadawało, aby cokolwiek z tego zbudować. Tak jak w Izraelu. Święta reszta. Krucha. W tej kruchości Bóg z ruin podnosi naród do dalszej wędrówki. Odradza go. Dlaczego? Bo tam już nie ma miejsca na zadowolenie z siebie. Jest tylko pokora i nadzieja. Wtedy przychodzi Bóg. Przychodzi ze swoim błogosławieństwem, które ma moc przemiany, bo płynie z miłości. Znika lęk. Zaczyna się nowe życie. Bez pychy. Z Nim. I już nie ma nikogo, kto by mógł przestraszyć.
W trudnej rzeczywistości pojawia się On. Bóg, który kocha i błogosławi. „Błogosławieni” wiedzą, że zostali stworzeni z miłości i do miłości. Już im nie przychodzi do głowy, aby siebie stawiać na świeczniku. Nie boją się zrobić kroku w głąb. W miłość. W wiarę. W chrześcijaństwo. Tak jak Paweł, który kiedyś zrozumiał, że „dla mnie żyć to Chrystus”. Przestał się bać. Był wolny. Jest taka moc od Niego, że później człowiek się już nie boi. Taka moc, że nawet gdy upadnie, to powstaje; że, gdy go skrzywdzą, nie oddaje zła.
Pan Bóg wybiera. Powołuje to, co słabe. Trzeba ciągle Go tam szukać. W swojej słabości. Wytrwale. Pokornie. Aż do momentu, gdy człowiek nauczy się działać tylko w Jego Imieniu. Wtedy z tego, co słabe, malutkie, biedne, poranione urodzi się wielkie dobro. Pojawi się sens. Radość. I nagroda. Królestwo, czyli bycie z Nim tak blisko. Już teraz.
Przyjmij Jego błogosławieństwo.
Ubodzy duchem mają wstęp do nieba.