Posted on

18 maja – to szczególny dla mnie dzień. Szczególny z dwóch powodów. Pierwszy – to setna rocznica urodzin Jana Pawła II, zaś drugi, to taki, że w Italii, po dosyć długim okresie restrykcyjnych obostrzeń związanych z pandemią, pozwolono nam wreszcie wyjść z domu. Postanowiłem zatem przeżyć ten szczególny moment zupełnie inaczej i zorganizowałem sobie taki osobisty dzień skupienia z Janem Pawłem II.

Wcześnie rano wyruszyłem w góry. Prawie 60 km od naszego werbistowskiego domu, między Palestriną a Tivoli, rozciągają się Góry Prenestyńskie. Na ich wschodnim stoku wznosi się Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Mentorelli. Miejsce szczególne dla dwóch świętych. To tutaj – według tradycji – nawrócił się i żył św. Benedykt z Nursji (480-545 r. n.e.), zanim w roku 529 założył klasztor na Monte Cassino, a wiele wieków później w to samo miejsce przyjeżdżał św. Jan Paweł II.

W drogę wybrałem się starym „komarkiem” o zawrotnej pojemności 50 cm otrzymanym w spadku po misjonarzu emerycie. W Nikaragui sporo jeździłem dużym, mocnym motorem, więc jako stary motocyklista wiedziałem, że to „motorino” jest trochę za słabe, by się nim wspinać po dosyć wysokich górach (1018 m n.p.m.). Jednak – jak mawia mój starszy brat – „dobre i tyćko”. Okazuje się, że aby poczuć „wiatr we włosach”, niekoniecznie trzeba mieć jakiś „wypasiony sprzęt”. Można szczerze ucieszyć się tym, co się ma, bo najważniejsza jest chęć pielgrzymowania oraz „duch wagabundy”, który – mimo upływu lat – ciągle jeszcze się mnie trzyma. Po drodze zwiedziłem dwa średniowieczne miasteczka. Są to tzw. borghi (wł. borgo – miasteczko) położone na szczytach gór, z przepiękną architektura, wąskimi uliczkami i uroczymi kościołami. Tutaj wszystko jest historią. W jednym z nich wyszedł mnie przywitać proboszcz, bo byłem pierwszym chrześcijaninem, który po pandemii przyszedł do ponownie otwartego kościoła. Ksiądz ten pochodził ze środkowoamerykańskiej Gwatemali, więc było o czym rozmawiać. Uwielbiam takie nieplanowane krótkie wyjazdy. Zawsze spotyka się przesympatycznych ludzi. Wiosną jest to szczególnie przyjemne, bo pogoda piękna, krajobrazy cudne, a wszystko dookoła kwitnie, śpiewa, pachnie. I w takich niezwykłych okolicznościach przyrody dojechałem do celu. Mimo że mijałem po drodze dookoła tyle zachwycających krajobrazów, to jednak duchowe towarzystwo Świętego Jana Pawła II było mi tego dnia szczególnie bliskie. Dotarłem na miejsce. Niewielki kościółek, w ołtarzu figura Matki Bożej, a obok Jego obraz i paląca się świeca. Znak dzisiejszych urodzin. Półmrok, spokój i cisza. I tak sobie tam razem posiedzieliśmy. Łączyła nas modlitwa, bo wierzę, że jako Święty orędował u Boga nie tylko za mną, ale również za wszystkimi osobami, które przywiozłem tam w sercu. Jan Paweł przyjeżdżał tutaj wiele razy, zwłaszcza kiedy chciał pobyć sam blisko Boga i Matki Bożej oraz odpocząć na łonie natury. Dzisiaj, kiedy patrzę na to miejsce, w którym bywał On, modlę się przed tą samą figurą Mateczki, klęczę na tym samym klęczniku, całuję ten sam ołtarz, ofiarując Eucharystię, tak bardzo czuję Jego bliskość. Zabrałem ze sobą Jego książkę pt. „Dar i tajemnica”. Przeczytałem ją kolejny raz z niemałym wzruszeniem. Jan Paweł II dzieli się w niej swoim życiem, powołaniem i kapłaństwem. Mówi, jak przeżywa swoje kapłaństwo i ile ono dla Niego znaczy. Nie spotkałem nigdy Jana Pawła osobiście. Tak fizycznie. A jednak Jego sposób przeżywania kapłaństwa, budowania relacji z Bogiem sprawił, że stał się mi szczególnie bliską osobą. Odszedł sześć tygodni przed moimi święceniami kapłańskimi. Byłem wtedy diakonem. W Misyjnym Seminarium Duchownym w Pieniężnie przygotowywałem się na ten najważniejszy w życiu dzień. Tamte dni, gdy Jan Paweł II odchodził od nas, w jakiś szczególny sposób zapisały się w mojej pamięci. Chociaż sakramentu kapłaństwa udzielił mi inny biskup, to czułem, że Jan Paweł II niejako posłał mnie w kapłaństwo. W czasie święceń i zaraz po nich, w różnych miejscach i okolicznościach, kiedy odwiedzaliśmy nasze domy zakonne, rodzinne parafie i odprawialiśmy msze prymicyjne, w homiliach, życzeniach, pieśniach, pamiątkowych filmach, które z tej okazji nakręcono, ciągle słychać było Jego mocny głos: Nie lękaj się! Jest przy tobie Chrystus. Wypłyń na głębię! Te słowa zostały wypowiedziane do młodzieży na Lednicy w 2000 roku, a były przywoływane tak często u początku mojej kapłańskiej drogi. Stanowią dla mnie „testament”, który odchodzący ojciec przekazuje synowi, bo już wie, co w życiu jest najważniejsze. Słowa te nieustannie powracają z tą samą mocą. Oczywiście Jego nauka, encykliki, homilie, spotkania są bardzo ważne. Ale dla mnie, zwłaszcza przez wiele lat przebywania na misjach, ten Jego testament przypominał i zapewniał, że Jezus jest blisko. To pomagało mi podejmować różne wyzwania, które – co tu dużo mówić – czasem łączyły się ze zwykłym ludzkim strachem. W konsekwencji moje kapłaństwo przemieniało się w niezwykle fascynującą misję połączoną ze spotkaniem wielu wspaniałych ludzi, ale przede wszystkim budowało coraz bardziej zażyłą relację z Jezusem. Relację opartą na zaufaniu. Doświadczenie niepewności, bolesnej straty, lęku przed nieznanym, zmaganie się z trudnymi doświadczeniami, poczucie bezradności pojawia się niekiedy w naszym życiu zupełnie nieoczekiwanie. Ważne, aby – niezależnie od życiowych burz – zawsze pamiętać: Jest przy tobie Chrystus! Dzisiaj Jego setne urodziny. Bogu niech będą dzięki za Jego życie, posługę i pontyfikat, za przykład kapłańskiego życia, za bliskość. Za kilka dni – 22 maja – będę przeżywał kolejną, piętnastą już rocznicę święceń. Słowa: duc in altum były i stale są dla mnie bardzo ważne. Dlatego przyjechałem do sanktuarium na Mentorelli, aby Mu za to wszystko podziękować. A jednocześnie, aby dać świadectwo, że te słowa się spełniają. Dzisiaj w moim sercu jest dużo wdzięczności za kapłaństwo; za niezwykły dar i tajemnicę; za misje; za wspólnotę. Dziękuję z głębi serca, a to, co najważniejsze tak trudno jakoś ubrać w słowa…

Posłuchajcie sami: https://www.youtube.com/watch?v=7u4ISg5AbNc