Chcemy czy nie, pojawia się w naszym życiu „pustynia”. W pewnym sensie, podobnie jak u Izraelitów w pierwszym czytaniu, trzeba „rozbić obóz”, czyli zostać w domu. Może zaczniemy wreszcie „mieć czas”. Dobrze byłoby sobie zorganizować taki duchowy, wielkopostny czas w naszych domach . Rzeczywistość, w której obecnie żyjemy, może odsłonić, co naprawdę kryje nasze serce. W pewnym sensie ta sytuacja nas obnaża. U wielu ludzi pojawia się niezadowolenie, niepokój i strach. Tak jak szemrano przeciwko Mojżeszowi, tak zaczyna się krytyka rządzących i biskupów, czyli tych, którzy muszą podejmować niezwykle trudne, odpowiedzialne decyzje, by nas wszystkich przez ten szczególny czas przeprowadzić. Tak samo jak w Massa i Meriba pojawią się pytania, zwłaszcza u ludzi wierzących: Czy Pan jest rzeczywiście wśród nas, czy też nie?
Przychodzi nam z pomocą Słowo Boże z dzisiejszej niedzieli. Wynika z niego, że można różnie reagować na to, co dzieje się dookoła nas. Te nasze reakcje mają swoje odzwierciedlenie w relacji do Boga i innych ludzi. Mogą nas umocnić w całej tej rzeczywistości słowa Pawła:
Bracia: Dostąpiwszy usprawiedliwienia dzięki wierze, zachowajmy pokój z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa; dzięki Niemu uzyskaliśmy na podstawie wiary dostęp do tej łaski, w której trwamy, i chlubimy się nadzieją chwały Bożej (Rz 5,1-2).
Pokój z Bogiem oraz nadzieja. Te dwie rzeczy powinny nas, chrześcijan, umacniać w przeżywaniu tego trudnego czasu i dawaniu świadectwa innym. Mamy dostęp do łaski. Bóg nas kocha. Nie dlatego, że na to zasługujemy, ale ponieważ zostało nam to dane. Jezus umarł za nas, gdy byliśmy grzesznikami. Przez śmierć na krzyżu okazał nam swoją miłość. Teraz, kiedy nie będziemy mogli pójść do kościoła ani na drogę krzyżową, ani na Mszę Świętą, mamy szansę, by w samotności, popatrzeć na krzyż tak, jak nigdy wcześniej. Może to spojrzenie pomoże nam poczuć prawdziwą miłość Boga? Kiedy się jej doświadczy, pojawia się w sercu pokój. Właśnie ten, o którym mówi Paweł. Jednak aby tak było, potrzeba sobie uświadomić, że każdy z nas był grzesznikiem. Dopóki nie uświadomimy sobie tego, co nas obciążało i ciągle będziemy myśleli, że nam się to należało, nie docenimy takiej miłości Boga, która zaprowadziła go na krzyż.
Ewangelia opowiada o spotkaniu Jezusa z Samarytanką. Jezus jest wodą życia.
Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu (J 4,14).
Jest pokarmem na życie wieczne. A my toczymy dyskusje i się spieramy, kto jest lepszy, bo w taki czy inny sposób przyjmuje komunię świętą. To tak, jak byśmy koncentrowali się jedynie na czerpaku przy studni, a nie na wodzie. Jedni się gorszą, a inni nie wiedzą, co z tym teraz zrobić i jak się zachować. Przyjmowanie komunii świętej na rękę nie jest brakiem szacunku dla Najświętszego Sakramentu. Problemem jest nasze zatwardziałe serce. To, co wychodzi z serca człowieka obraża Pana Boga (por. Mk 7,14-23). Jezus dzisiaj nam mówi, na czym polega prawdziwe oddawanie czci Bogu: Nadchodzi jednak godzina, nawet już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli szuka Ojciec. Bóg jest duchem; trzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie (J 4,23).
Oddawanie czci Bogu w Duchu i prawdzie. Na tym się trzeba skoncentrować. To jest kluczowe. Niektórzy podważają autorytet Kościoła, bo wiedza lepiej. I to jest ogromna zatwardziałość serca. Skoro Kościół mówi, że można przyjmować komunię na rękę, to nie należy w to wątpić i podważać autorytetu. A kiedy prosi, by zostać w domu, aby nie narażać siebie i innych – to trzeba tak zrobić. Dzisiaj miłość bliźniego przybiera właśnie taką postać. Postać odpowiedzialności. Może czas zostawić walkę o czerpak, a skupić się na wodzie żywej? Na spotkaniu z Jezusem, który, obnażając prawdę o nas, nie przestaje kochać. Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła ludziom: „Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?”(J 4,28-29).
Zupełnie niespodziewanie pojawił się w naszym życiu „czas pustyni”. Można go wykorzystać, można zmarnować. Być może dla wielu z nas jest to czas, by spotkać Jezusa tak bardzo osobiście. Właśnie tak, jak spotkała Go Samarytanka. W zwyczajny dzień przy studni, gdzieś poza miastem. Może spotkamy Jezusa gdzieś „poza” – poza naszymi schematami, rytuałami, przyzwyczajeniami. I może tak, jak Samarytance uda nam się podczas tego spotkania poczuć Jego miłość, którą nas ogarnia, mimo że zna nasze zdradliwe serce. Wie, kim jesteśmy i co uczyniliśmy. Jeśli damy sobie szansę na takie spotkanie, jeśli pozwolimy się kochać, będziemy prosili Go, tak jak Samarytanie z owego miasta, żeby u nas został, a dzięki temu inni uwierzą, że Jezus prawdziwie jest Zbawicielem świata. Wierzymy już (…) i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata (J 4,41-42).