Pan przemówił do Achaza tymi słowami: Proś dla siebie o znak od Pana, Boga twego, czy to głęboko w Szeolu, czy to wysoko w górze! Lecz Achaz odpowiedział: Nie będę prosił i nie będę wystawiał Pana na próbę. Wtedy rzekł [Izajasz]: Słuchajcie więc, domu Dawidowy: Czyż mało wam naprzykrzać się ludziom, iż naprzykrzacie się także mojemu Bogu? Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel. (Iz 7,10-14)
Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów. (…) Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie. (Mt 1,18-24)
Józef zamierzał. Miał swój plan. W sumie był to całkiem dobry plan. Chciał przecież ocalić Maryję. A gdy się obudził, wszystko już było inaczej. Są takie sytuacje, kiedy wydaje się, że nie ma wyjścia. Czasem życie się pokręci. Na dodatek nie z naszej winy.
„Zepsuł” mi się kręgosłup. W niedalekiej perspektywie malowała się poważna operacja. Zrodził mi się w głowie taki plan. Może by tak po czternastu latach misyjnego „tłuczenia” się po Ameryce Środkowej wrócić do Polski? Przecież z chorym kręgosłupem za dużo nie zdziałam. Nawet już zrobiłem wstępne „rozpoznanie w terenie” i wszystko pasowało.
Z tym właśnie planem w głowie, jak również ze 120-osobową grupą młodzieży z Panamy, przyjechałem na ŚDM do Polski. Dwa dni po ich zakończeniu, kiedy już wszyscy odjechali, my wybraliśmy się do Łagiewnik. W drodze z Sanktuarium św. Jana Pawła II do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia (jakieś 700 metrów), „zagubił” się nam jeden autobus. Doświadczony kierowca, który był tam już ze sto pięćdziesiąt tysięcy razy, nie trafił. Pojechał w zupełnie inną stronę. Na dodatek wjechał w taki korek, że zrobiło się nam nagle dwie godziny niezaplanowanego czekania. I w ten sposób, zaraz z samego rana, rozsypał się całodniowy, misterny plan naszego pielgrzymowania. Zamiast się denerwować, pomyślałem sobie, że jest przecież Rok Miłosierdzia, jestem w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, mam dwie godziny, więc idę się pomodlić i do spowiedzi. Jak pomyślałem, tak zrobiłem.
W kościele zaledwie kilka osób. Cisza. Przy konfesjonale lekkie zaskoczenie. Ksiądz obcokrajowiec. Ani słowa po polsku. Kolumbijczyk. Na dodatek werbista. Co jak co, ale takiego spowiednika raczej nie oczekiwałem w tym momencie. Wyspowiadałem się. Plan, który miałem w głowie, nie był grzechem, więc nie wspomniałem o nim ani słowem. I wszystko byłoby normalnie. Tylko na pożegnanie spowiednik dorzucił: Hay que volver a Panama. La gente te esta esperando. (Trzeba wracać do Panamy. Ludzie tam na ciebie czekają.) Przecież nie wiedział, co mi w duszy gra. Po co mi to powiedział? Usiadłem na tym samym krzesełku, co wcześniej. Spojrzałem na prezbiterium. I w tym momencie zaświeciło słońce. Może przez pół minuty. Ale jak zaświeciło…
W kościele dalej kilka osób. Cisza. Pewnie nawet nikt na to nie zwrócił uwagi. A ja siedziałem jak wryty. Siedziałem i się cieszyłem. Jak dziecko.
Zrobiłem zdjęcie.
11 stycznia wracam do Panamy. 🙂