Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. (Dz 2,1-11)
Tegoroczny Pentecostés, czyli Zielone Świątki sprawiły nam sporo niespodzianek. Wszystko działo się inaczej, niż sobie to zaplanowaliśmy. Trzeba było wyjść z utartych schematów. Zdarzenia te sprawiły jednak, że święta przeżyliśmy bardzo głęboko. Najpierw podczas wigilii Zesłania Ducha Świętego wyłączyli nam prąd. Podczas celebracji widać było tylko „języki ognia” z Paschału oraz świec, które symbolizowały dary przyniesione przez Ducha. Nie było innych „światełek”. Na Eucharystię przyszło zaledwie około trzydziestu osób. Ale przecież w Wieczerniku nie było ich więcej. Poczuliśmy się małym Kościołem, do którego przychodzi Duch Boży. Wspominałem o tym w poprzednim wpisie. W tej malutkiej wspólnocie, przy blasku kilku świec, słuchając Słowa Bożego rzeczywiście doświadczaliśmy obecności Boga. Nikt tego nie zaplanował. Nikt nie miał na to wpływu. Przynajmniej nikt z nas. Jeszcze dzisiaj przychodzili ludzie i opowiadali, jak mocno przeżyli tę celebrację.
A w niedzielę? Padało bardzo mocno tamtego ranka. Na Mszę Świętą Zesłania Ducha Świętego przyszło zaledwie kilka osób. Może siedem. Możecie sobie to wyobrazić? Katedra. Zielone Świątki. Siedem osób na Mszy Świętej… I nagle, tak jak mówiło Pismo, usłyszeliśmy wielki szum. Opady jeszcze bardziej się nasiliły.
Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy, znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu. Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali (Dz 2,1-11).
Mimo dosyć dobrego nagłośnienia, prawie nie było słychać, co mówię. Z nieba spadła taka ilość wody, że do połowy zalało nam kościół. Niby deszcze tropikalne padają tu średnio raz na dwa miesiące, jednak zazwyczaj nie są aż tak intensywnie. I nigdy wcześniej nie zdarzyło się to właśnie w takim momencie. Podczas konsekracji wszystko jakby się nasiliło i chyba tylko Pan Bóg słyszał moje słowa. Strugi wody tak mocno płynęły z nieba i uderzały o blaszany dach, że zagłuszały wszystko. Wtedy właśnie przychodził Bóg. Na ołtarzu. W chwili konsekracji… Bardzo to przeżyłem.
Wszyscy zebrani czuli podobnie. Na koniec żartowałem, mówiąc do ludzi, że teraz muszą wyjść z kościoła i przejść przez tę wodę jak Izraelici przez Morze Czerwone. Tam za progiem nie było innej drogi. Tylko ta jedna – droga do nowej ziemi, do nowego życia. Życia z Bogiem w sercu. Były to jedne z piękniejszych Świąt Zesłania Ducha Świętego w moim życiu.
Z całą pewnością Karaiby kojarzą się wszystkim z pięknymi plażami, słońcem, błękitnym niebem i beztroskim życiem. Nie możemy jednak zapominać, że to również obszar intensywnych deszczów tropikalnych, które co kilka tygodni dają o sobie znać. Dlatego niech się nie zdziwi ktoś, kto tutaj przyjedzie, że może go spotkać taki czas. I proszę się wtedy nie frustrować. Może on być też mocnym doświadczeniem obecności Boga.
Wierzymy, że wraz z tym deszczem, który tak intensywnie padał w Zielone Świątki, Bóg ześle na nas swoje obfite błogosławieństwo. Amen.